sobota, 19 kwietnia 2014

8. Czarodzieje, zabytki i amulety

                Wszystko skończyło się równie szybko, jak się zaczęło. Maria miała wrażenie, jakby właśnie wyszła z ciasnej rury, a potem jej nogi gwałtownie dotknęły ziemi. Odetchnęła spazmatycznie- miała wrażenie, że nie polubi teleportacji.
                Stojący obok niej Kingsley jedynie strzepnął pył ze swojej szaty i spojrzał z troską trochę na lewo od niej.
-Wszystko w porządku?- zapytał głębokim basem.
-Taak… Tak myślę- odparła Maria, masując się po głowie. Poczuła przerażenie, kiedy zdała sobie sprawę, że w ten sam sposób będzie musiała również wrócić do domu. Westchnęła głośno.
                A potem zdała sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje i co się właściwie stało.
                Pierwszą zaobserwowaną przez nią ciekawostką był ubiór Kingsleya- po raz pierwszy widziała go w szacie. „Szacie prawdziwego czarodzieja!”- zachwyciła się. Schacklebolt w biurze premiera był zawsze ubrany w nienaganne i dobrze skrojone, mugolskie garnitury. Jednak dopiero w długim, czarnym kostiumie przypominającym nieco płaszcz, dało się dostrzec jego prawdziwy charakter. Co więcej, Maria z pozytywnym zaskoczeniem zauważyła, że w jednym z uszu mężczyzny błyszczy złoty kolczyk w kształcie obręczy. Tak, taki Kingsley zdecydowanie się jej podobał…
                Potem skupiła się na miejscu, w którym się właśnie znalazła- na miejscu, o którym śniła od tygodni.
                W łagodnym blasku chłodnego, styczniowego słońca roztaczał się piękny widok na wybrukowaną jasnym kamieniem,  szeroką uliczkę, otoczoną z obydwu stron rzędem budynków. Każdy z nich wyglądał inaczej- jedne były zaledwie niskimi chatkami z dachami obitymi czerwoną cegłówką, inne swoją wielkość i ilość kondygnacji z pewnością zawdzięczały czarom. We wszystkich dawało się jednak dostrzec te same elementy- szyldy, kuszące do odwiedzenia lokalu złotą, gdzieniegdzie złuszczoną czcionką, dzwoneczki zawieszone elegancko przy drzwiach oraz…
-Jest tu pełno plakatów poszukiwanym czarodziejów- zauważyła Maria, ale Kingsley uciszył ją dyskretnie, przykładając sobie palec do ust. Podchodziła do nich grupka czarodziejów.
                Maria była podekscytowana- w końcu po raz pierwszy miała zobaczyć  magów w ich naturalnym środowisku- Kingsley się nie liczył, przy niej zachowywał się zupełnie inaczej, a Eddie i towarzyszący mu mężczyźni… Cóż, oni też nie byli najnormalniejsi. Dziewczyna przygładziła szybko włosy, na sekundę kompletnie zapominając, że jest niewidzialna.
-Kingsley!- zawołał jeden z czarodziejów radośnie i podążył w jego stronę. Pozostała dwójka ruszyła za nim. Była wśród nich kobieta nosząca elegancko upięty kok i kwadratowe okulary. Wyglądała niezwykle dumnie w czarnej szacie. Towarzyszył jej dwójka mężczyzn- jeden był wysoki, o rudych włosach, których nie pozostało mu już na głowie zbyt wiele, a drugi szpakowaty, którego najbardziej charakterystyczną cechą były mocno zarysowane, grube brwi. Maria przyglądała im się z ciekawością. W międzyczasie grupka zdążyła już dotrzeć do Kingsleya.
-Och, nie spodziewałabym się zobaczyć tutaj akurat ciebie, doprawdy!- zaczęła kobieta.  Czyżby premier mugoli dał ci wolne?- dodała uprzejmym tonem.
-Nie do końca, Mafaldo. Właściwie, to jestem tu w jego sprawie. Skończyły mi się detonatory pozujące, a to bardzo przydatna rzecz, może uratować jego życie. Twoi synowie nieźle to obmyślili, Arturze- zwrócił się do rudzielca.
Zanim jednak tamten zdążył odpowiedzieć, do rozmowy włączył się drugi mężczyzna:
-Doprawdy? Cóż za zbieg okoliczności, my też wybieramy się do sklepu Weasleyów!
-Tak, w ministerstwie uznano, że kilka z tych gadżetów może nam się przydać- wtrąciła Mafalda. - Oddelegowano mnie i Piusa, abyśmy ocenili nową serię artykułów związanych z obroną osobistą, a Artur zgodził się wyruszyć z nami. W końcu to jego bliźniacy stworzyli te sprytne kapelusze i peleryny!
Wspomniany Artur uśmiechnął się skromnie, ale było widać dumę drzemiącą w nim z dokonać synów. Maria pomyślała, że to na pewno sympatyczny człowiek- zresztą, cała trójka wydała jej się w porządku.
-Może wybierzemy się razem, Kingsley? Przecież wiesz, że to niebezpieczne, w dzisiejszych czasach wybierać się gdziekolwiek samemu… Och, zresztą, kogo ja strofuję- naszego najlepszego aurora?- zaśmiała się Maflada, a Maria poczuła, że jej sympatia do kobiety jeszcze bardziej wzrasta. W końcu ona też uważała Kingsleya za najlepszego.
On sam uśmiechnął się, ale rzekł:
-Wielkie dzięki, ale nie wybrałem jeszcze pieniędzy. Muszę najpierw wstąpić do Gringotta, a nie ma sensu, żebyście na mnie czekali.
-W takim razie… do zobaczenia na miejscu!- zawołał Artur, a reszta pomachała im i odwróciła się w swoją stronę. Maria zauważyła, że nikt nie lubił zbyt długo przebywać na ulicy.
Kingsley odwrócił się w przeciwną stronę, zaczekał chwilę na Marię, po czym ruszył przed siebie. Widząc, że nikogo wokół nich nie ma, dziewczyna zaczęła:
-Czy oni z tobą pracują?
Mężczyzna wzdrygnął się i rozglądnął dookoła- bezpieczeństwo było dla niego sprawą najwyższej wagi. Kiedy w końcu się odezwał, udał, że drapie się po nosie, żeby nikt nie uznał iż mówi sam do siebie. Maria uznała, że jest to zbędne, ale nie protestowała- wolała dowiedzieć się czegoś w taki sposób niż w żaden.
-Tak, to pracownicy Ministerstwa. Ten czarnowłosy to Pius Thicknese, szef Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Zastąpił na tym stanowisku biedną Amelię Bones. Była z nim Mafalda Hopkirk, ona z kolei przewodzi Wydziałowi Niewłaściwego Używania Czarów. Jest naprawdę w porządku. Za to ten wysoki, rudy to Artur Weasley- wymówił jego imię z jakąś nieznaną Marii do tej pory nutą w głosie. Po chwili zorientowała się o co chodzi:
-Przecież mi o nim opowiadałeś! On też jest członkiem…
Nie zdążyła dokończyć zdania, bo Kingsley uciszył ją szybko. Zarumieniła się. „Jak mogłam być taka głupia?!”
Jej myśli szybko skupiły się na czymś innym- oto tuż przed nią znajdował się budynek, który rozpoznała od razu, porównując go z jednym z obrazków, który znalazła w książce podarowanej jej przez Kingsleya. Był to Bank Gringotta.
Niestety, choć obydwoje nad tym ubolewali, nie mogła wejść do środka. Będąc w pelerynie, zarządzające instytucją gobliny z pewnością pomyślałyby, że jest to próba rabunku. Maria przeczytała, że ów bank jest jednym z najlepiej strzeżonych miejsc w Wielkiej Brytanii.
-To prawda. W świecie czarów funkcjonuje od pewnego czasu powiedzenie, że tylko Hogwart jest bezpieczniejszy- powiedział jej Kingsley, kiedy przeczytała mu na głos ten fragment.
Jej ukochany kategorycznie nie zgadzał się natomiast, żeby ściągnęła pelerynę niewidkę, choćby i na chwilę. Rozumiała, że czynił to z troski o nią, ale i tak było jej smutno.
-To zajmie tylko chwileczkę- rzucił strapiony, zapewniła go jednak, żeby się o nią nie martwił. Kingsley uśmiechnął się i szybko wskoczył na stopnie. Otworzył wielkie, mosiężne drzwi, a w chwilę później zniknął za nimi.
                Maria była zafascynowana architekturą banku i cieszyła się, że ma szansę zobaczyć go na żywo- zupełnie jakby był to jeden z mugolskich zabytków, jak Luwr czy Wielki Mur Chiński. Wkrótce jednakże znudziło ją oglądanie eleganckiej fasady i sklepienia budynku, dodatkowo robiło się coraz chłodniej.  Omotała się mocniej szalem, po czym zdecydowała się trochę przejść- dzięki temu mogła się odrobinę rozgrzać, miała również nadzieję na zobaczenie jakiś innych czarodziejów. Raz tylko zaobserwowała kątem oka małżeństwo w średnim wieku, spieszące z zaaferowaniem w stronę Gringotta, ale to było dla niej zdecydowanie za mało. Czuła wyrzuty sumienia, kiedy oddalała się coraz bardziej i bardziej od miejsca, w którym zostawił ją Kingsley, pokusa była jednak zdecydowanie zbyt silna.
                Oglądnęła przez szybę eleganckie szaty u „Twilfitta i Tattinga”, rzuciła okiem na sklep opatrzony szyldem: "Kotły- wszystkie rozmiary- miedziane, mosiężne, cynowe, srebrne- samomieszalne- składne"”, zasmuciła się widząc zamkniętą na cztery spusty lodziarnię Floriana Fotresque, a w końcu i sklep Olivandera, o którym tyle czytała, a którego spotkał ten sam los co zakład pana Fortescue.
„Kingsley miał rację”- pomyślała Maria. „Wojna na całego…”
                Mimo to, spędziła chwilę czasu przy tym sklepie. Wychyliła się i dostrzegła na wystawie różdżkę, spoczywającą na wypłowiałej, purpurowej poduszeczce. Wydała jej się piękna- długa, nieco węższa niż jedyna, którą do tej pory widziała- Kingsleya. Również drewno było nieco inne- jaśniejsze, delikatnie cętkowane.
                Patrząc na przedmiot, Maria poczuła coś dziwnego. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z uczucia, jakim darzyła różdżkę- było to czyste pożądanie. I choć wiedziała, że to zdecydowanie negatywne uczucie, za nic w świecie nie mogła z nim walczyć. „Jedynym sposobem pozbycia się pokusy jest uleganie jej”- przypomniała sobie mgliście cytat jakiegoś pisarza.*
                Po chwili otrząsnęła się. „Co ja najlepszego wyrabiam?”- zestrofowała samą siebie. Przecież Kingsley być może wrócił już ze swojej skrytki, a ona wpatrywała się z zachwytem i zazdrością w jakąś zakurzoną różdżkę!
-Muszę wracać- szepnęła i tak też zrobiła.
Ruszyła uliczką w lewo- była pewna, że stamtąd przyszła. Potem skręciła jeszcze raz w lewo i wciąż rozpoznawała okoliczne budynki. Im dalej szła jednak przed siebie, tym dziwniejsze wydawało jej się otoczenie. Wszędzie wokoło mrugały do niej lub wykrzywiały się perfidnie twarze poszukiwanych magów- była tak oszołomiona, że nie zawracała sobie nawet głowy tym, że postaci ukazane na plakatach się poruszają, choć dotychczas było to dla niej zawsze sensacyjne zjawisko. Nie widziała żadnych czarodziejów, poza sprzedającymi pokątnie jakieś amulety i eliksiry obdartusami, którzy rozłożyli się przed niektórymi budynkami.
-Amulety wszelkiego rodzaju!- wołał któryś.- Chroniące przed wilkołakami, wampirami, a nawet inferiusami! Amulety, amulety….
                Maria poczuła, że coraz bardziej się boi- ulica Pokątna nie przypominała wcale miejsca, o którym czytała. Z pewnością w spokojniejszych czasach wyglądała zupełnie inaczej, ale teraz…
                Próbowała stale kierować się na zachód, tam, gdzie według mapek, które oglądała, powinien znajdować się Gringott. Nie miała jednak najlepszej orientacji. Wkrótce skręciła w jakąś obskurną i ciemną uliczkę, a kiedy zorientowała się, że nie tędy powinna iść, było już za późno.
                Zgubiła się na ulicy Pokątnej.
                Gdyby Maria wiedziała, że w rzeczywistości znajdowała się na innej ulicy, zwanej Aleją Śmiertelnego Nokturnu, z pewnością bałaby się jeszcze bardziej. Gdyby wiedziała, że silny podmuch zwieje z niej za chwilę pelerynę niewidkę, zdałaby sobie sprawę, że to nie koniec jej kłopotów.
                Rzecz jasna, Maria nie miała pojęcia o tych dwóch faktach. Mimo to, odczuwała rosnący niepokój.



*Pisarzem tym był Oscar Wilde, a słynny cytat wypowiada lord Henry Wotton w jego jedynej powieści: „Portret Doriana Greya”.